niedziela, 31 maja 2015

Od Liliany do ktosia


Właśnie mój brzuch domagał się posiłku, a soczyste sarenki zabicia, więc ruszyłam za nimi w pogoń. Już prawie doganiałam ofiarę, ale okazało się, że ja ją zostałam. Potężny jeleń podszedł i wierzgając próbował nadźgać mnie na poroże jak saszłyka, ale myśl o jedzeniu była nieznośna, a teraz myślałam jak mu zwiać. Coraz bliżej podchodził i coraz pewniej, a ja mogłam tylko warczeć, lecz on nie był typem bojącego się jelonka, a tym odważnym i silnym. Sarny stały za nim, a on nie odpuszczał, więc ja i mój burczący brzuch wycofaliśmy się z podkulonym ogonem. Dostrzegłam nagle troche dalej zające.
-Takie mięsko musi mi wystarczyć-pomyślałam i przyjełam bojową pozycję.
Już miałam go dopaść, ale zobaczyłam jakiś cień porywający moją zdobycz.
-Oddawał mi mojego zająca!-wykrzyczałam już wykończona tą dietą.
Nastała głucha cisza (nie licząc burczenia).
-Twojego?-zapytał głos.
Trochę się wystraszyłam nie widząc kto przemówił i kto ukradł moje mięso.
-Tak, mojego-postawiłam na swoim.
-Wątpie, żeby był twój skoro ja go trzymam w pysku-odpowiedział śmiejący się głos.
Miałam wszystkiego dość, a jeszcze jakiś ktoś uważa, że to co ma w pysku jest jego, ale nie tracąc czasu ruszyłam po kolejnego zająca.
Po chwili dostrzegłam kolejnego marchewkożernego osobnika i aż mi ślinka poleciała. Kucnełam i skradłam się w jego kierunku, ale cień znowu mnie wyprzedził, lecz złapałam go pyskiem i dostrzegłam, że żartobnisiem jest jakiś wilk...
Ktoś?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz