piątek, 10 lipca 2015

Od Thorne'a CD Quinn

Nie wiedziałem ile ani gdzie jadę. Przez wysoko wbudowane okno z kratami widziałem jedynie drzewa i czerwone niebo, a wyboista droga była kolejnym argumentem, że jestem w lesie lub blisko niego.
Od dwóch - a raczej tak sądziłem - dni nie ruszałem się z miejsca. Leżałem bez ruchu na prawym boku, przez co, co chwilę ta część ciała drętwiała. Wpatrywałem się w żelazne kraty nie mogąc nic zrobić. Strzałka usypiająca wciąż tkwiła w okolicach krtani. 
Samochód ponownie najechał na jakąś dziurę. Kolejna dziura, kolejny ból głowy. Jęknąłem głośno, gdy pojazd gwałtownie zahamował. Moje ciało jak szmaciana lalka posunęło się, uderzając o metalową ścianę przyczepy. Gdybym tylko miał więcej sił. 
- Tutaj jest dobrze. Macie wszystko? 
Stłumione głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Stalowe, dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się ze skrzypem, a światło mało co nie oślepiło mnie. Kolejna strzałka wylądowała mi w ramieniu. Wzdrygnąłem się, gdy poczułem zimną igłę. 
- Kiedy wstanie na nogi? - usłyszałem głos jednego.
- Jestem pewny, że... 
Urwał, bo w tym samym momencie przyczepa zgniotła się jak puszka pozostawiając nietknięte miejsce tam, gdzie leżałem. Kłusownicy cofnęli się zszokowani; zaczęli wyciągać bronie. Wszystko na darmo, bo lufy wiatrówek zaczęły oplatać ich ręce niczym kajdanki. I zaczęli bić się nawzajem w głowy. 
Wyskoczyłem z przyczepy oceniając szkody. 
Nieźle, jak po uśpieniu, pomyślałem. Rozglądnąłem się dookoła zgrabnie omijając nieprzytomne ciała ludzi. Dobra, to walenie się po głowach nie było najlepszym rozwiązaniem, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Poluzowałem więc kajdany. Musiałem się spieszyć. Ci ludzie obudzą się lada chwila, a po wezwaniu posiłków nie zdołam im uciec. A tym razem zamknęliby mnie w klatce z drewna.
Wskoczyłem za krzaki i pomaszerowałem przed siebie. 
Z jednej strony byłem szczęśliwy, a z drugiej miałem ochotę zapaśćsię gdzieś pod ziemię, ukryć i nigdzie nie wychodzić. Bez rodziny to nie to samo. Cały czas słyszałem ich krzyki. 
- Pomocy!
Stanąłem jak wryty. Teraz to już zacząłem wariować.
Zacząłem jednak biec za głosem. I choć słabo słyszałem, pędziłem jak najszybciej. Kto by pomyślał? A jakieś pięć minut temu leżałem i nie mogłem nawet przełknąć śliny bez skrzywienia się z bólu.
Krzyki ucichły, jednak parłem na przód. Zwolniłem trochę zmieniając bieg w marsz. Wychodząc zza krzaków usłyszałem:
- Kim jesteś? - spytała nieznajoma. 
Spojrzałem na nią. Jej błękitne oczy wpatrywały się we mnie, jakbym miał zamiar ją skrzywdzić. Zamrugałem powoli rozglądając się po bokach. 
- Thorne - powiedziałem ochrypłym głosem. Odetchnąłem świeżym powietrzem. To całkiem lepsze od duszności, jaka panowała w przyczepie. - To ty tak wrzeszczałaś, prosząc o pomoc? - Zacząłem się rozglądać
Wlepiła we mnie wzrok, jakby chciała odczytać mi myśli. 
No to pięknie, pomyślałem.
Kiedy wilczyca podeszła jeden krok zauważyłem na jej barkach rannego ptaka. Chyba o to chodziło.
- Twoja przyjaciółka chyba źle się czuje. Czy to dlatego prosiłaś o...
- Skąd wiesz, że to moja przyjaciółka? - przerwała spod przymrużonych oczu.
- Zgadywałem - wzruszyłem ramionami. - Nie wygląda dobrze - skrzywiłem się, a usłyszawszy dźwięk silnika spanikowałem, choć szansa odnalezienia mnie była nikła. Wziąłem waderę za łapę i pociągnąłem za sobą. 
Przedzieraliśmy się przez zarośla. Parłem na przód zapominając o waderze.
- Puść mnie! - krzyknęła w końcu, a w oczach miała łzy.
Puściłem ją jak poparzony. 
- Wybacz... coś... Czy ja...?
I w tedy zauważyłem. Podkuliła ściskaną przeze mnie łapę. 
- Przepraszam... nie pomyślałem, że mogę mieć... 
- To nie twoja wina - powiedziała przez łzy. - Znaczy... też... Już wcześniej mnie bolała.
- Pomogę wam... - powiedziałem, jednak nieznajoma nie wyglądała na ufną. 
*** 
- Co robiłaś, że doprowadziłaś siebie i twoją przyjaciółkę do takiego stanu? - spytałem siedząc na przeciwko i badając delikatnie jej kończynę. 
- Spadam - odpowiedziała tylko.
- Spadłaś czy upadłaś? 
Syknęła z bólu. 
- Przepraszam. 
- Spadłam - przełknęła ślinę. - Co z Theą?
- Pęknięcie, złamanie. Nic wielkiego. Ale co z tobą? Nie mam pojęcia. Powoli pojawia się opuchlizna. Normalnie powiedziałbym, że to złamanie lub zwichnięcie. Tymczasem nie widać żadnego zniekształcenia, które mogłoby świadczyć o takim urazie. 
- Ale pomożesz jej? 
Spojrzałem na nią z lekka zaskoczony. Bardziej przejmuje się zdrowiem ptaka niż swoim. Może kiedyś to zrozumiem...
- Tak, tylko... - skrzywiłem się i ściągnąłem brwi. 
- Tylko co? - spytała pospiesznie zaniepokojona.
- Nic. Nic... 
Nie chciałem jej mówić. Po prostu zrobię usztywnienie jak każdy, nie będę kombinować. Pewniejsze byłoby wszczepienie ptaszynie metal pod skórę. Ale nawet nie chciałem im tego proponować. Nikogo nie chciałbym skazywać na taki ból. 
Obłożyłem waderze łapę papką z babki i owinąłem miedzianym cieniutkim drucikiem. Na szczęście o miedź nie trudno. Z jej przyjaciółką uwinąłem się równie szybko. Usztywnienie nie było idealne, ale...
- Najlepiej będzie, jak zrobi to profesjonalista. A tak w ogóle to jak ci na imię? Ja ci się przedstawiłem.
- Nie jesteś nim? - spytała pomagając Theii wejść na swój grzbiet. Nje odpowiedziała na drugie pytanie.
- N-nie - zająknąłem się. - Byłem wojskowym, wiec wiem to i owo o urazach - powiedziałem z kamiennym pyskiem. 
- Kiedy leciałam, zauważyłam chyba tereny watahy - powiedziała cicho.
- Leciałaś? - zdziwiłem się, ale przypomniałem sobie, że wspominała coś o spadaniu. - Nieważne. W takim razie pozostaje nam iść w jej kierunku. Pamiętasz może gdzie to było? 
***
Byliśmy niedaleko. A raczej tak sądziła wadera. Niestety końca nie było widać. W przenośni, jak i naprawdę, ponieważ było dawno po zmierzchu. 
Szliśmy w ciszy. Wiatr szumiał w wysokich koronach drzew, a wysuszona trawa szeleściła pod łapami. W oddali było widać małe źródła światła. 
Przełknąłem ślinę. Oby nie byli to moi kłusowniczy przyjaciele.
- Chciałbym przypomnieć, że dalej nie znam twojego imienia. 
Cisza. Spojrzałem na nią. Wyglądała niepewnie. 
- Quinn. Po prostu Quinn.

<Quinn c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz