wtorek, 23 czerwca 2015

Od Quinn

Leżałam w jaskini. Na zewnątrz padał lekki deszcz. Poranna mżawka nawiedzała świat już od kilku dni. Przez szkliste krople nieśmiało zaczęło przebijać się słońce. Westchnęłam ciężko i ukradkiem spojrzałam na Theę. Spała smacznie wtulona w moją sierść. To już kolejny wschód, którym nie potrafiłam się cieszyć. Nie wiedziałam, kim jestem, czego mam szukać. To niezwykle trudne żyć i nie widzieć w tym sensu. Włóczyłam się po świecie od jaskini do jaskini. Nigdzie nie przebywałam dłużej niż dobę. Na szczęście Thea była ze mną. Od dawna brakowało mi jednak towarzystwa chociażby jednego wilka. Wtem usłyszałam niepokojący szelest. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Mimo to postanowiłam obudzić swoją towarzyszkę.
- Co się dzieje? - zapytała zaspana.
- Wydaje mi się, że ktoś nas obserwuje. Powinnyśmy mieć się na baczności - wyjaśniłam spokojnie.
Pierwszy raz zauważyłam na dziobie Thei niepokój. Nigdy nie okazywała negatywnych emocji. Wyjrzałam nieśmiało na zewnątrz. Nagle usłyszałam w głowie przeraźliwy krzyk. Upadłam na ziemię i po chwili zemdlałam.
~*~*~
Leniwie rozwarłam powieki. Pierwsze, co zobaczyłam, to... kraty! Byłam przerażona.
- Witaj, Quinn! - zawołał ktoś z dołu.
- Kim jesteś i skąd znasz moje imię? - chciałam, by ton mojego głosu był złowrogi, ale udało mi się tylko wydobyć z siebie cichy szept.
- Za dużo chcesz wiedzieć. Wszystko ci wytłumaczę, ale wkrótce. Dokładnie o 17:04. Do zobaczenia - uśmiechnął się złowrogo, a potem po prostu wyszedł.
- Czekaj! Musisz mnie wypuścić! Wracaj! - krzyczałam z bezsilności i już po chwili zalałam się łzami.
~*~*~
Nerwowo spoglądałam na zegarek. Zbliżała się 17. Przez cały ten czas próbowałam się zorientować, o co mu chodziło. Nie mogłam jednak nic wymyśleć. Wtem usłyszałam ciche ćwierkanie. Obejrzałam się i zobaczyłam Theę. Nie posiadałam się z radości. radości dziobie dzierżyła dumnie klucz. Podleciała do mnie.
- Thea, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę - uśmiechnęłam się promiennie.
- Ja z kolei bardzo się o Ciebie bałam. Nie ma czasu do stracenia. Musimy uciekać - powiedziała.
Gdy tylko włożyła klucz do zamka, usłyszałam radosne gwizdanie. Skinęłam głową. Towarzyszka wiedziała, co robić. Skryła się w szczelinie i czekała na znak. Ja tym czasem zasłoniłam na pół otwarty zamek własnym ciałem.
- Witaj, skarbie. Przepraszam, że kazałem ci tyle czekać - uśmiechnął się jadowicie.
Przełknęłam ślinę. On spojrzał na zegarek, a ten wybił dokładnie 17:04.
- Wszystkiego najlepszego, Quinn. Wybacz, że nie życzę ci sto lat, ale już długo nie pożyjesz.
Byłam w szoku... Naprawdę dziś są moje urodziny?! W dodatku jego ostatnie słowa sprawiły, że po całym moim ciele przeszedł dreszcz.
- Nie wiedziałaś? Och, wybacz. Masz prawo. W końcu nie każdemu zdarza się zapomnieć połowy swojego życia. Bardzo ważnej połowy z resztą, ale mniejsza o to. To twoje piąte urodziny Quinn. Nie cieszysz się? - zapytał, udając zdziwienie.
Podszedł do komody i wyciągnął z niej długi, czarny sztylet. Zmroziło mnie. Co się dzieje? Niewiele myśląc przekręciłam klucz. Klatka została otwarta.
- Nie daj się zwariować, nie daj się zwariować - powtarzałam w amoku.
Kiedy nieznajomy zbliżał się do klatki, byłam przygotowana. Gdy znajdował się metr od krat, otworzyłam oczy i moje tęczówki zalśniły intensywną czernią. Basior został oślepiony. Rzuciłam się w dół. Thea już nadlatywała. W mgnieniu oka połączyłam się z nią i już po sekundzie wznosiłam się kilka metrów nad ziemią. Byłam pewna, że udało mi się uciec. Nieopodal dostrzegłam drzewa. Przypuszczałam, że mogły to być tereny jakiejś watahy, ale nie obchodziło mnie to w tamtej chwili. Nagle poczułam rozdzierający ból w lewym skrzydle. Ja i Thea rozszczepiłyśmy się. Runęłam z łoskotem na ziemię. Z trudem się podniosłam. Byłam ranna. Lewa łapa pulsowała. Mimo to podniosłam się. Myślałam teraz tylko o swojej towarzyszce. Leżała nieruchomo kilka metrów dalej.
- Thea! - wrzasnęłam ze łzami w oczach i podbiegłam do niej. Krwawiła. Jej skrzydło wyglądało okropnie. Z pewnością było to kilka poważnych złamań.
- Thea, błagam, powiedz coś... Nie mogę Cię stracić, rozumiesz? - szeptałam.
Ona otworzyła oczy. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Po chwili znowu zemdlała.
- Pomocy! - krzyknęłam z całej siły.
Nikt nie odpowiedział. Wzięłam ją ostrożnie i położyłam na grzbiecie. Przemieszczałam się powoli, utykałam. Wtem do moich uszu dopadł szelest. Przyjęłam pozycję bojową. Gotowa byłam walczyć za życie tej niepozornej ptaszyny. Stanowiła moją jedyną rodzinę. Po chwili zza krzaków wyłoniła się nikła postać. Był to basior. Miał czarną sierść, z przebłyskami bieli gdzie nie gdzie.
- Kim jesteś? - zapytałam podejrzliwie.
Okropnie bałam się, że ten wilk może mi coś zrobić.
<Thorne?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz