Przyjęłam pozycję i machnęłam włócznią z góry na dół, następnie odeszłam
trochę na bok i zablokowałam cios wyimaginowanego przeciwnika, po czym
uderzyłam jeszcze raz, tym razem pod kątem, z prawej. Westchnęłam,
niezadowolona ze swoich postępów. Nadal robiłam to wolniej niżbym
chciała.
Położyłam broń na trawie i usiadłam pod drzewem. Oczywiście, byłam w tej
chwili w postaci człowieka. Postanowiłam potrenować, gdyż z powodu
ostatniego zamieszania panującego w watasze dawno tego nie robiłam. A
ostatnio sporo się działo. Było to trochę przytłaczające dla mnie,
ponieważ wcześniej zwykle byłam sama. Właśnie dla tego nie mogę skupić
się na ćwiczeniach. Ciągle od nowa odtwarzam sobie to wszystko w
pamięci. Chciałabym o tym z kimś porozmawiać, ale aby to zrobić,
musiałabym najpierw znaleźć sobie jakiegoś... przyjaciela. Sęk w tym, że
nawet to słowo jest dla mnie trochę obce.
Po chwili odpoczynku, wstałam i podniosłam włócznię. Zmieniłam jej
kształt na wygodniejszy do noszenia – srebrny naszyjnik z onyksem, po
czym zawiesiłam go sobie na szyi. Postanowiłam jeszcze chwilę pobyć w
tej postaci.
Weszłam w głąb lasu. Nie stanowiło to żadnego problemu, bo drzewa rosły
tu gęsto, nie zostawiając wiele światła innym roślinom, dzięki czemu
niższe rośliny które mogłyby przeszkodzić mi swobodne poruszanie się
były tu rzadkością. Tak więc szłam wolno w kierunku swojej jaskini,
stawiając bezszelestnie kroki, aby nie zakłócać niczym śpiewu ptaków.
Byłam szczęśliwa. Może i nadal trochę żałowałam, że zgodziłam się
dołączyć do watahy, ale nareszcie miałam gdzie wrócić.
Nagle usłyszałam jakiś szelest. Odwróciłam się błyskawicznie, ale nikogo
nie dostrzegłam. Postanowiłam zbadać źródło dźwięku. Sprawca musiał być
niedaleko, ponieważ hałas nie był trudny do usłyszenia dla moich
ludzkich uszu. Skradając się, zrobiłam kilka kroków do przodu.
Rozejrzałam się. Zajrzałam za pierwsze drzewo z prawej, za drugie... I
znalazłam!
Nieduży, biały lisek z trzema puszystymi ogonami. „Kitsune”,
stwierdziłam ze zdziwieniem. Ukucnęłam i przyjrzałam się lepiej.
Dostrzegłam szkarłatną strużkę krwi ściekającą po futerku. Wyciągnęłam
rękę, aby pomóc zwierzęciu, ale nie wiedziałam, co zrobić, więc
zatrzymałam ją, tuż przy ranie. Lekko spanikowana spróbowałam coś
wymyślić.
Nie zmienię tak po prostu liści i patyków w bandaże, gdyż
przekształcanie rzeczy, które kiedyś były żywe w przedmioty martwe
wykraczało poza moje umiejętności. Co prawda, w watasze jest basior,
który umie leczyć innych za pomocą wody, ale nie znałam go prawie wcale,
zresztą nie miałam czasu na szukanie go, więc po prostu wzięłam na ręce
liska i zaczęłam biec w stronę swojej jaskini. Niestety, nie patrzyłam
pod nogi i potknęłam się o wystający korzeń. Przewróciłam się do przodu,
zmieniając w powietrzu pozycję na tyle, na ile było to możliwe,
uderzyłam bokiem w twardą ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta i leżące na
niej ostre kamienie. Usłyszałam dźwięk rozrywanego materiału.
Przeturlałam się kawałek, tuląc do siebie i osłaniając rękami kitsune.
Przestraszona, leżałam chwilę na ziemi, po czym poderwałam się i
sprawdziłam, co z lisem. Na szczęście, nie wyglądał na bardziej
poszkodowanego niż wcześniej. Westchnęłam z ulgą, po czym ruszyłam
dalej.
Oczyściłam ranę na tyle na ile umiałam w strumyku obok mojej jaskini.
Zrobiłam prowizoryczny bandaż ze swojej koszulki, która i tak do niczego
innego już się nie nadawała i nalałam wody do płaskiego talerza, aby
kitsune miał co pić, po czym usiadłam na ziemi i czekałam, przyglądają
cię uważnie pyszczkowi zwierzęcia.
Po jakimś czasie mała główka ruszyła się, a czerwone oczy otworzyły się w
wąskie szparki. Zamarłam. Lisek poruszył się lekko, wyciągnął szyję i
zaczął pić wodę. Kidy skończył popatrzył na mnie z wdzięcznością, a
przynajmniej tak mi się wydawało, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy
potrafi czuć to co my.
- Jak masz na imię? - zapytałam trochę niedelikatnie.
„Tsuki” - rozległ się szept w mojej głowie.
- Tsuki – powtórzyłam. - Księżyc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz