Leżałam w jaskini. Na zewnątrz padał lekki deszcz. Poranna mżawka
nawiedzała świat już od kilku dni. Przez szkliste krople nieśmiało
zaczęło przebijać się słońce. Westchnęłam ciężko i ukradkiem spojrzałam
na Theę. Spała smacznie wtulona w moją sierść. To już kolejny wschód,
którym nie potrafiłam się cieszyć. Nie wiedziałam, kim jestem, czego mam
szukać. To niezwykle trudne żyć i nie widzieć w tym sensu. Włóczyłam
się po świecie od jaskini do jaskini. Nigdzie nie przebywałam dłużej niż
dobę. Na szczęście Thea była ze mną. Od dawna brakowało mi jednak
towarzystwa chociażby jednego wilka. Wtem usłyszałam niepokojący
szelest. Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nie zauważyłam. Mimo to
postanowiłam obudzić swoją towarzyszkę.
- Co się dzieje? - zapytała zaspana.
- Wydaje mi się, że ktoś nas obserwuje. Powinnyśmy mieć się na baczności - wyjaśniłam spokojnie.
Pierwszy raz zauważyłam na dziobie Thei niepokój. Nigdy nie okazywała
negatywnych emocji. Wyjrzałam nieśmiało na zewnątrz. Nagle usłyszałam w
głowie przeraźliwy krzyk. Upadłam na ziemię i po chwili zemdlałam.
~*~*~
Leniwie rozwarłam powieki. Pierwsze, co zobaczyłam, to... kraty! Byłam przerażona.
- Witaj, Quinn! - zawołał ktoś z dołu.
- Kim jesteś i skąd znasz moje imię? - chciałam, by ton mojego głosu był
złowrogi, ale udało mi się tylko wydobyć z siebie cichy szept.
- Za dużo chcesz wiedzieć. Wszystko ci wytłumaczę, ale wkrótce.
Dokładnie o 17:04. Do zobaczenia - uśmiechnął się złowrogo, a potem po
prostu wyszedł.
- Czekaj! Musisz mnie wypuścić! Wracaj! - krzyczałam z bezsilności i już po chwili zalałam się łzami.
~*~*~
Nerwowo spoglądałam na zegarek. Zbliżała się 17. Przez cały ten czas
próbowałam się zorientować, o co mu chodziło. Nie mogłam jednak nic
wymyśleć. Wtem usłyszałam ciche ćwierkanie. Obejrzałam się i zobaczyłam
Theę. Nie posiadałam się z radości. radości dziobie dzierżyła dumnie
klucz. Podleciała do mnie.
- Thea, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Cię widzę - uśmiechnęłam się promiennie.
- Ja z kolei bardzo się o Ciebie bałam. Nie ma czasu do stracenia. Musimy uciekać - powiedziała.
Gdy tylko włożyła klucz do zamka, usłyszałam radosne gwizdanie. Skinęłam
głową. Towarzyszka wiedziała, co robić. Skryła się w szczelinie i
czekała na znak. Ja tym czasem zasłoniłam na pół otwarty zamek własnym
ciałem.
- Witaj, skarbie. Przepraszam, że kazałem ci tyle czekać - uśmiechnął się jadowicie.
Przełknęłam ślinę. On spojrzał na zegarek, a ten wybił dokładnie 17:04.
- Wszystkiego najlepszego, Quinn. Wybacz, że nie życzę ci sto lat, ale już długo nie pożyjesz.
Byłam w szoku... Naprawdę dziś są moje urodziny?! W dodatku jego
ostatnie słowa sprawiły, że po całym moim ciele przeszedł dreszcz.
- Nie wiedziałaś? Och, wybacz. Masz prawo. W końcu nie każdemu zdarza
się zapomnieć połowy swojego życia. Bardzo ważnej połowy z resztą, ale
mniejsza o to. To twoje piąte urodziny Quinn. Nie cieszysz się? -
zapytał, udając zdziwienie.
Podszedł do komody i wyciągnął z niej długi, czarny sztylet. Zmroziło
mnie. Co się dzieje? Niewiele myśląc przekręciłam klucz. Klatka została
otwarta.
- Nie daj się zwariować, nie daj się zwariować - powtarzałam w amoku.
Kiedy nieznajomy zbliżał się do klatki, byłam przygotowana. Gdy
znajdował się metr od krat, otworzyłam oczy i moje tęczówki zalśniły
intensywną czernią. Basior został oślepiony. Rzuciłam się w dół. Thea
już nadlatywała. W mgnieniu oka połączyłam się z nią i już po sekundzie
wznosiłam się kilka metrów nad ziemią. Byłam pewna, że udało mi się
uciec. Nieopodal dostrzegłam drzewa. Przypuszczałam, że mogły to być
tereny jakiejś watahy, ale nie obchodziło mnie to w tamtej chwili. Nagle
poczułam rozdzierający ból w lewym skrzydle. Ja i Thea rozszczepiłyśmy
się. Runęłam z łoskotem na ziemię. Z trudem się podniosłam. Byłam ranna.
Lewa łapa pulsowała. Mimo to podniosłam się. Myślałam teraz tylko o
swojej towarzyszce. Leżała nieruchomo kilka metrów dalej.
- Thea! - wrzasnęłam ze łzami w oczach i podbiegłam do niej. Krwawiła.
Jej skrzydło wyglądało okropnie. Z pewnością było to kilka poważnych
złamań.
- Thea, błagam, powiedz coś... Nie mogę Cię stracić, rozumiesz? - szeptałam.
Ona otworzyła oczy. Chciała coś powiedzieć, ale nie mogła. Po chwili znowu zemdlała.
- Pomocy! - krzyknęłam z całej siły.
Nikt nie odpowiedział. Wzięłam ją ostrożnie i położyłam na grzbiecie.
Przemieszczałam się powoli, utykałam. Wtem do moich uszu dopadł szelest.
Przyjęłam pozycję bojową. Gotowa byłam walczyć za życie tej niepozornej
ptaszyny. Stanowiła moją jedyną rodzinę. Po chwili zza krzaków wyłoniła
się nikła postać. Był to basior. Miał czarną sierść, z przebłyskami
bieli gdzie nie gdzie.
- Kim jesteś? - zapytałam podejrzliwie.
Okropnie bałam się, że ten wilk może mi coś zrobić.
<Thorne?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz